Z Maciejem Foltynem, kapitanem Orła Jelcz-Laskowice, o jego pierwszych miesiącach w nowym klubie, rozmawiał Mariusz Bartodziej.
Mariusz Bartodziej: Trudno wyobrazić sobie lepszy świąteczny prezent niż potknięcia naszych najbliższych rywali w ostatnich dwóch kolejkach pierwszej rundy sezonu?
Maciej Foltyn: Nie spodziewaliśmy się, że te święta będą dla nas tak udane. Myśleliśmy, że może przydarzyć się im jedno potknięcie, ale nie liczyliśmy, że rozgrywając jeden mecz mniej, pozostaniemy na fotelu lidera. Uważałem, że o pierwszym miejscu będą musiały decydować nasze bezpośrednie mecze z GKS-em Tychy i GSF-em Gliwice. Ale walka o awans cały czas trwa i musimy zachować maksymalną koncentrację, aby to pierwsze miejsce utrzymać.
– Po dwóch porażkach z rzędu, z GSF-em i Odrą Opole, wizja zakończenia roku na pozycji lidera nieco się oddaliła. Walka do końca się opłaciła.
Przydarzyły się nam dwa potknięcia, ale w pozostałych meczach pokazaliśmy naszą siłę. Zasłużenie zajmujemy najwyższe miejsce.
– W związku z przesunięciem meczu z AZS-em Lublin, przerwa od rozgrywek zaczęła się ponad tydzień temu i potrwa jeszcze miesiąc. To jednak nie oznacza, że próżnujecie.
Zgadza się. Chus jest typem trenera, który twierdzi, że jeśli drużyna osiągnie sukces, to musi dać z siebie dwa razy więcej, by utrzymać poziom albo się poprawić. Trenujemy bardzo intensywnie cztery, pięć razy w tygodniu. Później czas na przerwę świąteczną. W zespole jest wielu zawodników przyjezdnych, którzy chcą wrócić do domów i naładować baterie. Spotykamy się zaraz po Nowym Roku z wiadomym celem – awans do Futsal Ekstraklasy.
– „Wiem, co osiągnąłem poprzez ciężką pracę i dlaczego jestem w tym klubie” – mówiłeś w lipcowym wywiadzie. Po kilku miesiącach występów utwierdzasz się w przekonaniu, że jesteś we właściwym miejscu?
Jak najbardziej. Wszystko układa się zgodnie z tym, co chciałem tutaj osiągnąć. Jesteśmy na pozycji lidera i mamy najmniej straconych bramek ze wszystkich drużyn w lidze.
– To twój pierwszy sezon w grupie południowej Pierwszej Polskiej Ligi Futsalu. Jak oceniłbyś ją z perspektywy dotychczasowych doświadczeń?
To bardzo fizyczna liga. Trzeba w niej bardzo dużo walczyć. W każdym meczu dawać z siebie sto procent i nie odstawiać nogi, ponieważ wystarczy że trochę zeszliśmy z wysokiego poziomu, i od razu zanotowaliśmy dwie porażki. Trzeba być cały czas skoncentrowanym, bo w przeciwnym razie efekt jest taki jak w dwóch ostatnich kolejkach, gdy zespoły z górnej części tabeli przegrały z tymi z dolnej. To z pewnością zaleta tych rozgrywek.
– Po występach w Futsal Ekstraklasie, odczułeś różnicę w poziomie gry?
Da się odczuć tę zmianę. W Ekstraklasie gra jest dynamiczniejsza, piłka szybciej wędruje między zawodnikami. Pierwsza liga jest bardziej fizyczna. Ale jako bramkarz muszę być cały czas skoncentrowany i gotowy do interwencji, bez względu na poziom rozgrywek. Zawodnik z pierwszej ligi też potrafi wycelować w okienko.
– Głównym powodem twojego przejścia do Orła z Red Dragons Pniewy była chęć bramkarskiego rozwoju pod okiem Chusa. Jak wygląda wasza współpraca?
Bardzo dobrze. Dogadujemy się bez zarzutu. Dużo i ciężko indywidualnie trenujemy, udziela mi wielu wskazówek. Sądzę, że idę we właściwym kierunku. Czuje się w bramce bardzo pewnie. Chus pokazuje mi nowe techniki i dba o to, bym ciągle się rozwijał. Wierzę, że jak tylko awansujemy do Futsal Ekstraklasy, będę mógł dowieźć efektów tych przygotowań.
– I ile zdążył cię nauczyć? Już kilkukrotnie popisywałeś się w tym sezonie świetną interwencją czy przerwaniem akcji, a w starciach z Gredarem Brzeg i Remedium Pyskowice udało się zespołowi zachować czyste konto.
W tych meczach byliśmy skoncentrowani na grze obronnej i zagraliśmy bardzo dobrze jako drużyna. Stąd czyste konta. A nauczył mnie bardzo wiele. Jednak, jak to w życiu bywa, zawsze można wiedzieć jeszcze więcej i robić coś lepiej. Cały czas jestem w stanie się rozwijać. Ile jeszcze pracy mnie czeka, wie tylko Chus. Ufam jego wizji.
– Zdążyłeś też już zdobyć debiutanckiego gola – w meczu z Heiro Rzeszów.
Każda bramka smakuje tak samo – sprawia bardzo dużą radość. Gol strzelony przez bramkarza jest czymś rzadko spotykanym, dlatego cieszę się, że udało mi się dokonać tego w meczu u siebie. Jak się okazało, była to nasza bramka na zakończenie tej rundy, podsumowująca to, w jakim kierunku zmierzam. By być jednym z najlepszych bramkarzy w Polsce i pomagać drużynie nie tylko interwencjami, ale też takimi trafieniami.
– Muszę jednak podkreślić, że od początku sezonu grasz dość ostrożnie, choćby z racji tego, że przeciwnicy wiedzą, czego mogą się po tobie spodziewać i jak wykorzystać to na własną korzyść. Co musiałoby się stać, by kibice mogli cieszyć się widokiem twojej szarży zakończonej celnym strzałem?
Taką szarże musi stworzyć sytuacja na boisku. Jak wspomniałeś, przeciwnicy wiedzą, że lubię podłączyć się do akcji ofensywnej. Nie jest sztuką wziąć piłkę i ruszyć do przodu jak wariat po to, by mi ją odebrali i strzelili nam bramkę. Muszę być czujny i skoncentrowany. Wiedzieć, w którym momencie mogę to zrobić. Dotychczas takiej okazji nie zauważyłem. Potrzebuję też zgrania z zespołem. Po wyjściu z kontratakiem muszę wiedzieć, na co mogę liczyć ze strony kolegów, a oni, co ja mogę zrobić z piłką. Nie mówię, że kibice takiej szarży nie ujrzą. Zobaczymy.
– A jeśli już jesteśmy przy fanach. Doping robi wrażenie?
Tak, jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Miałem to szczęście, że grałem przy wspaniałej publiczności w Pniewach i mogę to robić dalej w Jelczu-Laskowicach. Funklub dopinguje nas w każdym meczu. Podkreślę, że w każdym, bo jeździ z nami nawet na wyjazdy, za co czapki z głów. Uważam, że bez kibiców trudno w ogóle zbudować drużynę, dlatego czuję z naszymi fanami silną więź i raz jeszcze chciałbym im serdecznie podziękować.
– Co dla zawodników oznaczają kibice, którzy są z wami na dobre i na złe?
Słusznie podkreśliłeś, że „na dobre i na złe”, bo przydarzyły się nam dwie porażki, w dodatku u siebie. Kibice mimo to cały czas byli z nami i nas dopingowali. To z pewnością dodatkowa motywacja, by być coraz lepszym, nawet jeśli przydarzy ci się słabszy dzień. Spoglądasz wtedy na kibiców albo młodych zawodników z akademii i wiesz, że grasz dla kogoś. Nie dla siebie.
– Przejąłeś w klubie opaskę kapitana. Zaskoczyło cię to zaufanie?
Jeśli zawodnik przychodzi do nowego zespołu i zostaje kapitanem, to zawsze jest to zaskoczenie. Chus postawił tą decyzją na doświadczenie. Gdy dołączałem do drużyny, miałem, obok młodszego Igora Borowicza, duże doświadczenie w Futsal Ekstraklasie. Trenerowi zależało, by tacy zawodnicy pojawili się w klubie, dzięki czemu reszta mogła dalej się rozwijać. Mam nadzieję, że dobrze wywiązuję się z tej roli. Dziękuję kolegom, że tak dobrze mnie przyjęli.
– Co w praktyce oznacza dla ciebie pełnienie tej funkcji?
Pełną odpowiedzialność za drużynę. Podczas treningu daję dobry przykład ciężkiej pracy, motywuję kolegów w słabszych momentach i chwalę w lepszych. A w trakcie meczu od kapitana zależy, jak zespół zagra. Jeśli on wprowadza nerwową atmosferę, to reszta reaguje podobnie. Jeśli uspokaja, to dodaje innym pewności siebie. Było to widać w naszych obu przegranych meczach, w których jako cała drużyna daliśmy się ponieść emocjom. W pozostałych skupiliśmy się na dobrym wyniku, starałem się wprowadzać spokój i rezultaty były lepsze.
– Jak gdyby obowiązków było mało, czuwasz nad Orzełkami z rocznika 2006/07, 2010 oraz 2013/14. Jak postrzegasz rozwój akademii?
Funkcjonowanie akademii i liczba adeptów, którzy spotykają się na treningach, by doskonalić swoje umiejętności futsalowe, pozytywnie mnie zaskoczyły. Skończyłem pedagogikę, więc kontakt z dziećmi mam świetny i staram się to przełożyć na bycie dobrym trenerem, ale też wymagającym. Osiągamy na turniejach sukcesy, ale ciągle powtarzam, że to dopiero malutkie kroczki w ich przygodzie z piłką.
– Rocznik 2010 zdobył pierwsze miejsce na turnieju futsalowym „CSiR-Acana Orzeł Cup 2017”. Do jeszcze większych sukcesów brakuje tylko nieco więcej doświadczenia?
Warto dodać do tego zwycięstwo w Bumerang Cup we Wrocławiu, za co chciałbym pochwalić moich podopiecznych. Czy brakuje doświadczenia? Zdobywa się je w prawdziwych meczach i na nie przyjdzie jeszcze czas. Skupiamy się na przygotowaniu ich do tego. Chcemy rozwijać ich umiejętności i znaleźć w każdym z nich dominującą cechę.
– W kolejnej edycji turnieju Tomasz Przybyło z rocznika 2008 zdobył tytuł najlepszego bramkarza, podobnie jak ostatnio inny członek akademii – Kuba Frąckowiak. Czego ich w największym stopniu uczysz?
Zaczynamy od podstaw bronienia na hali. To wąska specjalizacja. Nie każdy bramkarz dobry w piłce nożnej albo ręcznej będzie podobnie bronił w futsalu. Cały czas uczymy dzieci, by nie bały się piłki – to jedna z najważniejszych cech golkipera. Stawiamy małe kroki na treningach, dodajemy ciągle coś nowego i cieszę się, że ta praca procentuje. Z pewnością wiele daje im to, że mogą zobaczyć w trakcie naszych meczy, jak ja zachowuję się na linii bramki.
– Przejście do Orła było zmianą w życiu zawodowym, a już niedługo czeka cię zmiana w życiu osobistym. Syn czy córka?
Na tę informację cały czas czekamy. Dowiemy się przed świętami i będzie to kolejny prezent, po potknięciach rywali w lidze. Przeprowadzka do Wrocławia wiązała się z większą samodzielnością i stabilizacją życia, dlatego jestem bardzo szczęśliwy, że wszystko potoczyło się w ten sposób.
– Ale kibice mogą być spokojni, że narodziny dziecka tylko zmotywują cię do dalszej pracy nad sobą?
Jak najbardziej. Jestem typem zawodnika, który lubi robić coś dla kogoś – czy dla kibiców, czy dla rodziny. To dla mnie dodatkowy kop motywacyjny.